Grzegorz Tarczyński

Grzegorz Tarczyński to jeden z elitarnego grona #48 wytrwałych, czyli biegaczy, którzy ukończyli wszystkie dotychczasowe edycje Cracovia Maraton. Zapraszamy do przeczytania rozmowy na temat jego przygody z bieganiem i krakowskim maratonem.

Jakie emocje towarzyszą Panu podczas biegu?
Nie należę do zawodników, którzy zawsze regularnie trenują i mają ustabilizowaną formę. Zdrowa dieta i regularne treningi w cyklach kilkuletnich tasują się u mnie z leczeniem kontuzji, co wiąże się z lenistwem i obżarstwem. W latach kiedy jestem w lepszej dyspozycji, podczas biegu jestem w 100% skoncentrowany na wyniku. Kontroluję tempo biegu, co kilometr obliczam w pamięci jaki mam zapas czasu do kilku wariantów czasowych założonych przed biegiem. Zazwyczaj te obliczenia zajmują mi kilkaset metrów biegu, więc po ich zakończeniu wypatruję już oznakowania z następnym kilometrem. Tym sposobem maratoński dystans szybko mija. Na krakowskich maratonach zazwyczaj również nie brakuje ostrych nawrotów (zwanych agrafkami) i biegania tą samą drogą w dwóch kierunkach. Co prawda takie sytuacje nieco wybijają z rytmu, ja jednak je uwielbiam. Lubię wypatrywać – zarówno wśród zawodników biegnących przede mną, jak i tych wolniejszych – znajomych twarzy. Zwłaszcza na końcowych kilometrach widok zawodników, którzy mają do pokonania jeszcze dużo dłuższy dystans ode mnie działa motywująco. Oczywiście sprawa się nieco komplikuje, gdy nie mam formy. Wówczas nawiązuję większy kontakt z kibicami, których na trasie Cracovia Maraton nie brakuje.

Co motywuje Pana do wzięcia udziału w maratonie?
Maraton to koronny dystans, na którym zawsze najbardziej mi zależało. Tutaj można startować, nawet gdy nie jest się w najlepszej dyspozycji. O ile bieganie 10 km w 60 minut nie sprawiłoby mi żadnej satysfakcji, to pokonanie maratonu wbrew sobie, mając nadwagę i jeszcze jakąś drobną kontuzję – nawet w 5 godzin – to już jest coś (mój „antyrekord” w CM to 5:14:15 przy 108 kg wagi i problemach ze ścięgnem Achillesa, które uniemożliwiły przygotowanie się do biegu). Mam w pamięci słowa pewnego znakomitego słowackiego maratończyka: „Nie jest sztuką przebiec maraton, jak jest się przygotowanym. Sztuką jest przebiec, jak jest się bez formy.”

Jakie jest Pana najlepsze wspomnienie z Cracovia Maraton?
Pięknych wspomnień związanych w Cracovia Maraton jest wiele. Jest to na pewno widok mety maratonu, który ledwo przeszedłem w czasie ponad 5 godzin. Ale były to też momenty wbiegania na długo wyczekiwane Błonia, które jeszcze trzeba było obiegać dookoła. Pamiętam również, jak na pewnej edycji ledwo dotrzymywałem kroku Robertowi Korzeniowskiemu, który w końcu tylko szedł, jak my biegliśmy. W końcu głos redaktora Tomasza Zimocha na Rynku i jego absurdalne, choć niebanalne i niezwykle zabawne komentarze.

Dlaczego wybiera Pan Kraków? Co wyjątkowego jest w tym mieście?
Kocham Kraków, zwłaszcza w kwietniu i maju, kiedy odbywają się kolejne edycje Cracovia Maraton. Kraków to zarówno piękna architektura, jak i wspaniałe kwitnące magnolie na terenach okalających Stare Miasto. Również sam bieg w okolicach Wawelu i wzdłuż Wisły dostarcza wielu wzruszeń.

16 edycji – jakie zmiany dostrzegł Pan na przestrzeni tylu lat?
Pamiętam pierwsze edycje, które odbywały się w soboty. I biuro startowe w małym pokoiku nieopodal Rynku, do którego wchodziło się po schodach. Pierwsze edycje ze startem na Rynku i późniejsze, gdzie baza biegu umiejscowiona została w okolicach Błoń. Zawsze bardzo podobało mi się na Cracovia Maraton, ale decyzję o ponownym przeniesieniu startu i mety do Rynku oceniam bardzo pozytywnie. Jest to z pewnością duże wyzwanie logistyczne dla organizatora, aby całe zaplecze biegowe (strefa startu i mety, szatnie, depozyty, prysznice, toalety) rozmieścić na ograniczonej przestrzeni. Wszystko udaje się znakomicie. Maraton w Krakowie wspaniale się rozwija. Gdyby ktoś podczas pierwszej edycji, którą ukończyło około 700 osób, powiedział mi, że za kilkanaście lat liczba ta zwiększy się niemal dziesięciokrotnie i wszyscy zmieszczą się na Rynku, z pewnością bym nie uwierzył.